OPOWIEŚCI TANTRYCZNE CZĘŚĆ 6
Tantra kojarzy się często z seksualnością. Czy to dobre skojarzenie?
I tak i nie.
Tantra to nie tylko seksualność. Wykracza ona poza seksualność i jednocześnie ją obejmuje. Tantry nie da się prosto zdefiniować i zamknąć w ramy. Nie da się także jej nauczyć w teorii. Nie można żyć dzisiaj tantrą, a jutro nie. Tak samo jak nie można na powrót nie wiedzieć tego, co się już wie. Tantra obejmuje całe doświadczenie życia i zawiera wszystko co dualne. A po zasmakowaniu jej nic już nie jest takie jak przedtem.
Tantra to różnica potencjałów występujących na granicy dwóch przeciwieństw, jednak nie dzieląca, a łącząca wszystko co dualne. Ciało i Duch, męskie i żeńskie, dzień i noc, światło i cień, jing i jang, życie i śmierć.
Tantra to głęboka prawda o życiu. To uznanie w sobie życia i śmierci. To dopuszczenie do siebie, że w każdym momencie rodzimy się na nowo i umieramy. Na poziomie naszych ciał w każdej chwili tysiące komórek rozpada się, a kolejne tysiące powstaje. To wieczny taniec. A tantra dotyka tej prawdy na wielu poziomach.
W tantrze odkrywasz gołą prawdę o sobie. Prawdę momentu teraz. Prawdę tego co, aktualnie jest w Tobie. Możesz spotkać się z ekstazą, a jednocześnie możesz zobaczyć obszary bolesne, nieuzdrowione, pełne lęku. Jednak jest to ogromna okazja do wpuszczenia tam światła i przyjęcia z powrotem porzuconej części siebie.
A co z seksualnością?
Jest ona przede wszystkim drogą, nie celem. Drogą do poznania siebie i zintegrowania wszystkich swoich części. Do rozpoznania emocji w sobie i do przekroczenia swojego umysłu. Jest uznaniem faktu, że jesteś równocześnie istotą duchową i cielesną oraz wyrażeniem głosu swojej Duszy przez ciało.
Przy takim podejściu spotkanie intymne dwóch osób staje się pełną miłości obecnością i odwagą. Obecnością w momencie ”teraz” dla siebie i partnera/partnerki oraz odwagą odrzucenia masek, przyjęcia tego, co jest w danej chwili i towarzyszenie sobie nawzajem, niezależnie co jest Prawdą tego momentu.
A gdy przyjmiesz każdy odcień doświadczenia, również ten trudny, rozszerza się skala odczuwania. I w tym momencie można poczuć magię ukrytą pod hasłem seks tantryczny.
Z miłością
Joanna Smoleńska – Moc Gepardzicy
„MAM TĘ MOC" – jesienna witalizacja
warsztat jogowy
Mandala, Beskid
WARSZTAT WYJAZDOWY
03.10- 06.10.2024r.
Celem bloga i strony joannasmolenska.pl jest rozpowszechnianie wiedzy w temacie zdrowia i świadomego życia. Treści tu zawarte oparte są o współczesną i wielowiekową wiedzę, badania naukowe oraz doświadczenie autorki i mogą być różne od powszechnych opinii, a czasem nawet kontrowersyjne. Nie jest jednak zamiarem autorki zastępowanie relacji lekarza z pacjentem. W razie wątpliwości zasięgnij porady pracownika służby zdrowia- tak stanowi prawo.
Tantra nie doczekała się jak dotąd naukowego opracowania. Mamy wiele opracowań popularno-naukowych, które ukazują nam raczej amerykańską neotantrę, która nie sprawdza się w rzeczywistości. Człowiek biedny i bogaty owszem może mówić o miłości, ale czy Łazarz z przypowieści ewangelicznej znalazł wspólny język z bogaczem? Dopiero po śmierci ciała obydwoje zrozumieli problem autentycznej poliamorii i co ciekawe ten obraz był prawdziwy, choć życiowo daleko spóźniony. A więc to nie ilość osób w łóżku ukazuje nam czym jest poliamoria działająca w ramach tantry, gdy rozumem i sercem pojmę o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Jak dotąd ukazuje się tantrę w Polsce w sposób ugólniony. Może to jest trochę prawdy, by społeczność polska chwyciła sprawę we właściwy sposób. Dalsze szczegóły różnych rozgałęzień tantry pozostawmy na później, choć powinniśmy mieć zawsze na uwadze, że tam, gdzie istnieje dobro, tam też istnieje zło na zasadzie życiowego wahadła, a więc powinniśmy wystrzegać się tego co jest ujemną stroną tantry, zgodnie z zasadą, że siła niszczenia jest równa sile tworzenia. A więc jeśli mówimy o tantrze, to pamiętajmy, że nigdy za życia nie ogarniemy jej wszystkich odgałęzień, tylko pozostanie nam ta droga najbliższa naszym życiowym oczekiwaniom. Pamiętajmy też o tym, że oderwanie się od rzeczywistości tego ziemskiego świata by żyć tylko idą tantry czy poliamorii może także wyprowadzić nas na manowce. Każdą ideę należy konfrontować z bieżącym życiem, by dzięki temu mieć swoją równowagę. Jednak tylko i wyłącznie medyczne patrzenie na aspekt tantry czy poliamorii też nie ukazuje nam właściwego obrazu, gdyż życie składa się z wielu różnych niezależnych od siebie czynników, które wszystkie razem należałoby rozpatrzyć.
Należałoby jeszcze dopowiedzieć jak tantrę widział świat katolicki. Obraz nie będzie tutaj jednoznaczny. Z jednej strony ks. prof. Teodor Taczak w 1918 r. odnotował, że w buddyzmie istnieją tantry widziane raczej jako coś obcego kulturowo chrześcijańskiej Europie bez jakiegokolwiek ich omawiania. W tamtych czasach nie chciano popularyzować tego co było obce duchowi chrześcijaństwa. Pamiętajmy, że była to ocena przed II Soborem Watykańskim świętego już papieża Jana XXIII. Pamiętajmy, że wschodnie podejście do seksualności w chrześcijaństwie do dzisiaj widziane jest w kategorii religijnego tabu, jako rzeczy wstydliwej względem innej osoby. Z drugiej strony do dnia dzisiejszego w Watykanie istnieje przekonanie, że działalność niemieckich Benedyktynów Jaegera i Lasalle poszła nieco za daleko, choć niewątpliwie zainteresowania medycyną chińską i jej głęboką tradycją zielarską miały swoje chrześcijańskie docenienie. Przykładem był tutaj działający w Polsce o. Czesław Klimuszko. Do tego doszła działająca w Polsce akupunktura, którą władze PRL-u musiały zainteresować się dzięki radzieckiej potrzebie badań naukowych w Moskwie w dziedzinie neurologii i anestezjologii z wykorzystaniem właśnie akupunktury do walki z bólem. Stąd powstały polskie kontakty medyczne z Chinami, Wietnamem, gdy do Polski z akupunkturą przybywali Koreańczycy. Kościół Katolicki w PRL-u początkowo pozytywnie podchodził do tych nowinek, choć później do głosu doszło przekonanie by od sprawy odejść jak najdalej w kontekście religijnego rozważania dobra i zła. Dziś sprawa zmieniła się dość mocno. Rozważa się nawet pojęcie chrześcijańskiej tantry na forach internetowych. Niewątpliwie osobą, która wyprzedziła swoją epokę była święta już Matka Teresa z Kalkuty, która żyjąc w Bengalu na co dzień zetknęła się z pojęciem tantry, jak i związanej z nią poliamorii. To co kiedyś było uważane za grzech ciężki w kontekście naszej moralności, dzisiaj w kontekście tantry zaczyna przechodzić na boczne tory ze spłyceniem tematu tylko do roli artykułu naukowego, a to nie o to chodzi. Zło, jak i dobro istnieją dalej w kontekście ludzkiej religijności, a więc problem warto by rozważyć głębiej, także w sumieniu każdego człowieka. Pamiętajmy, że Pismo św. opisało Sodomę i Gomorę, choć w przypadku tantry sprawa ma oprócz kontekstów związanych z seksualnością, także wiele innych bardzo interesujących wątków. Oceną będzie zapewne bardzo złożona i do tego bardzo wnikliwa, sporządzona zarówno przez zwykłego czytelnika, jak i wielu profesorów różnych dziedzin naukowych, w tym medycyny, psychologii, seksuologii, a nawet psychiatrii.
Zgadzam się całkowicie ze stwierdzeniem, że tantra to nie tylko seksualność. To na prawdę jest prawda o życiu i o samym sobie. Dlatego też postanowiłem w tym miejscu napisać kilka słów od siebie czym jest tantra w moim życiu szczególnie w kontekście pojęcia poliamorii. W polskiej kulturze przyjęło się kierować wartościami płynącymi z chrześcijaństwa, a także z kultury antycznej łacińskiej, jak i greckiej. Obecnie w dziedzinie filozoficznej w kwestii poliamorii odchodzi się nieco od Hegla, idąc w kierunku zmarłego w 1961 r. Junga, co też miało związek z nadchodzącą w Polsce i Europie kulturze hipisów. Osobiście na problem poliamorii chciałbym spojrzeć oczami człowieka Wschodu, zakorzenionego w nieco innym systemie wartości niż chrześcijaństwo. Można w tym miejscu dodać, że należałoby zdjąć z siebie filtry, które stały się częścią naszej osobowości, a które zaciemniają w nas to co jest autentycznym obrazem. Gdy spojrzymy na literaturę amerykańską, to w niewłaściwych proporcjach spojrzymy na poliamorię jako na moralne zło trójkątów i wielokątów miłosnych, a więc jak na Sodomę i Gomorę liberalnych czasów nam współczesnych. Może więc warto odwrócić proporcje, by na problem poliamorii spojrzeć z religijnego punktu widzenia.
W świecie chrześcijańskim istnieje przekonanie, z którego wnioskujemy, że wielu ludziom bardzo zależy na tym, by nikt nie czerpał z życia radości, by nikt się nie śmiał, gdyż życie ich zdaniem jest grzechem, jest karą. Jak możesz cieszyć się życiem, jeżeli ciągle wmawia się człowiekowi, że jego życie jest karą i że ów człowiek cierpi za złe uczynki. Życie człowieka jest więc w takim kontekście więzieniem, do którego zostałeś wtrącony aby cierpieć? Odpowiedź jest tylko jedna: życie nie jest karą, gdyż jest dla nas nagrodą, dokładniej tę kwestię tłumaczy nam poliamoria.
Poliamoria istniała zawsze w ramach tantry. Tantra nigdy nie była jednolita; była uważana za rytuał, a także związana była z jogą. Tantra była też uważana za ten ruch, który wszedł jakby z zewnątrz do buddyzmu i hinduizmu w VI w. n.e.
Tak więc rozpocznijmy od stanu badań nad zagadnieniem poliamorii w ramach systemu tantry, czyli personifikowanej energii utożsamiającej się z kosmosem przez doskonalenie samego siebie, w czym pomaga nam medytacja, czyli mantra. W ustroju socjalistycznym w polskich warunkach poliamoria była traktowana z przymrużeniem oka, gdyż mówiła ona o genach żeńskich i męskich współpracujących ze sobą w ludzkim ciele, kiedy to ów pierwiastek żeński jest przyczyną właściwie dobrej postawy mężczyzny wobec innej osoby. Poliamoria była w ustroju socjalistycznym wartością marginalną, występującą tylko w nielicznych ośrodkach i do tego bardzo prześladowana przez ówczesną władzę widzącą omawianą przez nas problematykę w kategorii chrześcijańskiej niemoralności. Poliamoria w środowiskach kościelnych widziana była zawsze na ziemiach polskich jako twór kulturowy daleki od katolickiego społecznego nauczania. Pamiętać należy, że poliamoria istniejąca w ramach tantry to przecież droga mojego osobistego rozwoju, w której miłość jest najważniejsza. Dlaczego jest to moja osobista droga? Odpowiedź będzie bardzo prosta. Z chrześcijańskiego punktu widzenia poliamoria kojarzyć się może z poczuciem wstydu w obecności innej osoby, z dodaniem, że przecież takich rzeczy po prostu nie wypada czynić. Także chrześcijaństwo zauważyło, że człowiek jest na tej ziemi tylko wędrowcem z wielkim potencjałem jeszcze do odkrycia. Człowiek jest więc istotą wartościową, który poprzez medytację poznał drogę, po której chce iść. Znając cel drogi, nigdy z tej drogi człowiek nie zejdzie, gdyż nie jest on utracjuszem rzuconym we Wszechświecie przez nie wiadomo kogo i nie wiadomo gdzie i po co. Poliamoria naucza człowieka, że ludzkie ciało jest święte – tak mówił także św. Paweł w kontekście świątyni, w której przebywać ma Boży duch. Ta prawda znana także była w naukach religijnych Dalekiego Wschodu. Choć ludzka miłość była w różnych kulturach sakralizowana, utożsamiana od celibatu do miłości wspólnotowej komuny, to we wszystkich tych przypadkach tylko poprzez miłość ów człowiek mógł zrozumieć potrzebę pielęgnacji własnego ciała, także w sferze cielesności jako nie czegoś chwilowego, tylko tego rozciągniętego w czasie przez całe życie. Czy wręcz sakralną pielęgnację własnego ciała można utożsamiać z gender i transseksualizmem w kontekście ludzkiej miłości? Pamiętać należy, że kobiecość i męskość od dawien dawna były uważane za święte, gdyż były symbolem płodności matki, czyli Natury. Dopiero współcześnie w świecie liberalnym poruszano problematykę geneder, gdy w dawniejszym okresie czasu ów problem gender miał pejoratywne znaczenie i był praktycznie odrzucany społecznie. Człowiek jest istotą energetyczną w całości istnienia. Dla wielu istnieje dobro tylko w umyśle i sercu, gdy w żołądku i cielesności istnieje zło, co wypływa przecież z chrześcijaństwa. W takim sensie umysł i serce należałoby pielęgnować, by to co w żołądku i seksualności zwalczać jako symbol ludzkiej grzeszności – to jest podstawowe nieporozumienie, gdyż przecież energia życiowa istnieje w całym ciele i nie da się z ludzkiego ciała wyrzucić chociażby seksu, który przecież istnieje i będzie istnieć dalej. Seksualność, a więc miłość, jest naszą największą siłą, gdyż dzięki niej wszystko istnieje we Wszechświecie. Nie można mówić tylko o dobru istniejącym w człowieku, zapominając o tym, co jest jego całością w kontekście jego dobra.Tak więc obecnie na wielu stronach internetowych istnieją opracowania na temat poliamorii, widzianej jako moralne zło, utożsamianej jako pewne novum rodem z ziemi amerykańskiej. Czy jednak nasz obraz współczesnej poliamorii, opisywany m. in. w internetowej Wikipedii nie jest czasami wypaczony, zupełnie inny od tego, co nauczyć nas może mądrość przybyła ze Wschodu. Gdy spojrzymy na poliamorię z punktu widzenia religijnego, otrzymamy obraz duchowego bogactwa, który daleki jest od tego, co mogło by nas oddalać od pojęcia dobra.
Należałoby w tym miejscu poruszyć jeszcze jeden problem. Każdy człowiek posiada swoje przeciwieństwo (swój cień), czyli odrzuconą wersję samego siebie. Przeciwny biegun (cień) istnieje po drugiej stronie lustra. Są to jakże często ludzkie koszmary, czyli świat zablokowanych energii. Własnego cienia nigdy nie uciszymy. Po dokonaniu ignorancji własnego cienia, moja psychika jest „zbawiona”. Ideał mieszka w człowieku i mierzy się z potencjałem cienia – prawda tożsamości i powołania na zasadzie lustrzanych odbić. Ograniczona świadomość dzieli na jasne i ciemne, na dobro i zło, na ego i alter. Dualizm powinien stać się jednością bez zakotwiczenia się tylko w jednym biegunie, gdyż wtedy zawsze tworzymy cień i wtedy będziemy podzieleni. Dwubiegunowe życie w ziemskim ciele i po zmartwychwstaniu w ciele uwielbionym (niebiańskim) jest ludzką równowagą duchową. Chrystus zmartwychwstał, a my na drugim biegunie zmartwychwstaniemy wraz z Chrystusem, aby w ten sposób osiągnąć duchową pełnię.
Tak więc możemy postawić pytanie: poliamoria – miłość, czy zdrada? – oto jest odwieczne pytanie człowieka, zaczerpnięte z nauki, której początki sięgają Dalekiego Wschodu Indii i Chin, a więc pewnego połączenia kultury hinduskiej i buddyjskiej. W takim kontekście można zapytać się dalej o otwarcie się człowieka na świat, czy zamknięcie? Trudno to wszystko pojąć, gdy nie zagłębimy się w to co jest sensem naszego życia chociażby poprzez medytację, czyli wgłębienie się w samego siebie. Gdy jednak weźmiemy się za głębsze znaczenie naszego istnienia, to zrozumiemy, że żyjemy nie tylko na tej Ziemi, ale także we Wszechświecie, który jest naszym domem, ale także jest naszym dobrem. Zacznijmy od Ziemi – naszej doczesnej matki, która dała nam ciało, zdrowo nas żywi, by ostatecznie przyjąć nasze śmiertelne ciało powtórnie do siebie. Ta właśnie Ziemia jest dla nas tą wspaniałą energią, wręcz naszymi energetycznymi korzeniami, dzięki której nasze ciało funkcjonuje w odpowiednim ładzie i składzie. Nasza cielesność to poczucie bycia z sobą w zgodzie z Naturą bez przywiązania do konkretnego miejsca. Jest jednak pewien dodatek – jest nim Wszechświat, którego jesteśmy centrum nie jako egocentryk mający wszystko w nieposzanowaniu, lecz jako ten, który ma być naładowany dobrem i otwartością dla innego człowieka. Poliamoria zakorzeniona od dawien dawna w człowieku, widziana więc będzie jako szacunek dla siebie i innych, szczerość, dawanie innym bezinteresownie, nie czekając na żadną zapłatę. Poliamoria nie musi więc być tutaj utożsamiana tylko z seksem, choć ten seks wpisany jest także w nasze ziemskie życie. Pamiętać należy, że moje życie, a więc tym kim jestem składa się z rozumu, serca, żołądka i tego co cielesne. Tak więc rozumem rozeznaje co jest dla mnie dobre, a co jest złe. Sercem kocham człowieka szczerze, prawdziwie i bez jakiegokolwiek zafałszowania. Moje ciało musi być odżywiane w zgodzie z moją matką Naturą, gdyż także żołądek decyduje o właściwej równowadze energetycznej w ciele, gdzie wszystko jest jednością. Kochać człowieka można długo, a nie tylko na chwilę, dając temu innemu tylko ochłapy szczęścia poprzez komplementy. W poliamorii to ja decyduję kim jestem, jak i to co chcę z tą moją wolnością zrobić, nawet wtedy, gdybym pogubił się w swoich decyzjach. Jakże często zdarzało się w życiu, że głos tych innych był dla nas nieadekwatny, gdyż zakłócał w nas to co było moim pragnieniem. Dlatego powinna istnieć wdzięczność do samych siebie za to co nam się w życiu udało. To wszystko będzie w nas promieniować by znaleźć tych, którzy będą z nami rozmawiać na tych samych rejestrach, którzy zrozumieją nasze troski i kłopoty z zachowaniem tylko dla siebie tego co jest bardzo ważne dla tego innego. Małżeństwo i autentyczna przyjaźń będą miały tutaj swoje poliamoryczne uzasadnienie, nawet wtedy gdy będzie nam brakować tej siły życiowej podczas naszej regeneracji. Poliamoria widziana tylko w kontekście samego seksu jest w takim przypadku zbytnim uproszczeniem szerszego kontekstu sprawy.
W tym miejscu należałoby zaznaczyć, że istnieją cztery zależne od siebie żywioły, które są esencją świata. Jest to moc tworzenia i destrukcji. Wymieńmy tutaj: ziemia, powietrze, ogień i woda. Tym piątym jest duch, który wszystko jednoczy i równoważy. Energia ciała jest symbolem ziemi; powietrze utożsamia intelekt, wyobraźnię; ogień to witalność; woda to uczucie, emocje, podświadomość istniejące w człowieku.
Miłość w życiu człowieka jest najważniejsza. Także chrześcijaństwo zauważyło problem miłości we właściwym kontekście. Miłość to ogień, który może być dla człowieka poczuciem ciepła i bezpieczeństwa, ale ten ogień może nas także sparzyć i duchowo wypalić. Wszystko zależy od naszych intencji. Tak więc mogę się zapytać: co ja sobą reprezentuję: jaką mam wizję, czyli ogólnie przyjętą misję, a więc intencję, którą chcę przekazać innym, gdyż to jest moje przesłanie. W kontaktach międzyludzkich najważniejsze jest ustawienie odpowiedniej komunikacji. Mogę odbierać czyjeś emocje, na przykład podłączam się pod czyjeś smutki, albo radości. Tak więc intencja jest komunikacją płynącą ode mnie na spotkaniu z innym człowiekiem: co chcę komuś dać, a co chcę otrzymać (przyjąć dla siebie), przy sczytaniu informacji z otoczenia. Pamiętać należy o pewnej granicy, której w kontaktach międzyludzkich człowiek nie powinien przekraczać (każdy ma prawo do swojej wolności i do swoich przekonań).
Na koniec jeszcze jedno. Mędrcy, którzy szli ze Wschodu, by odwiedzić Jezusa, szli wpatrując się w gwiazdę, która była dla nich przewodniczką. Może właśnie ten przepiękny przykład mądrości ludzi Wschodu będzie także i dla nas jakimś przykładem, by spojrzeć w nowym świetle na pojęcie miłości, którą w Liście do Koryntian opisał św. Paweł. Niech więc pojęcie poliamorii będzie dla nas jakimś wyzwaniem w nowe czasy, by być po prostu dla siebie i innych choć trochę lepszy, dając światu najlepszą wersję siebie będąc krok do przodu przed innymi.
Dziękuję, za to piękne i głębokie rozszerzenie.Czytałam z ogromnym zainteresowaniem i uwagą. Poruszyłeś tak wiele ważnych spraw…